czwartek, 23 października 2014
I do chaty?
W drodze powrotnej rozmawialiśmy o przemocy w rodzinie, ze szczególnym uwzględnieniem analizy własnych przeżyć. kapcie, kable od żelazka oraz szlauchy. Droga z Poznania do Leszna była mroczniejsza i bardziej mglista niż dla innych braci kierowców podróżujących z nami tą trasą. Wtedy zrobiliśmy postój na jednej z leszczyńskich stacji paliw. Tam Tomala po odebraniu od Lokity wciaz nieprzeterminowanego zadłużenia drogą kupna nabył płytę Joy Division. Tak jakby zawsze kupował płyty na stacjach benzynowych. Tak jakby każda stacja benzynowa miała w swojej ofercie płyty Joy Division. Droga z Leszna do Wołowa usiana została więc rozjechanymi lisami, na poboczu stali wisielcy a wszystkie mijane budynki były opuszczonymi magazynochłodniami z powybijanymi szybami i pełnymi powyginanych metalowych prętów...
W końcu świętowaliśmy koniec sesji nagraniowej! Rozstaliśmy się więc w szampańskich nastrojach. Brzezi dostał czkawki, Lokis nie, a Tomala pojechał odrobić zadanie domowe. Wszystko w przyrodzie dąży do równowagi. Euforia i depresja. Nowa płyta i stare kapcie. Good night and good luck!
poniedziałek, 29 września 2014
Tętent słychać, czwarty do kompanii namaszczon!
Nadejdzie z ziemi płaskiej. Przyjdzie z miasta gdzie domy miast w poprzek do góry pną się. A rydwany pod ziemią mkną... Piekło na ziemi... Stamtąd przyjdzie. Twarzy nikt nie widział, a lico garstka ledwie. Pojawi się wnet, wyglądaj go na nieboskłonie gdy jesionowe liście brunatnym zwątpieniem spalone na ziemie opadną. Trzech wybrało go na czwartego gdy letni wiatr resztki bielicowych paprochów z piwnicznej stęchlizny wywiał. Zawołali donośnie, a on usłyszał. I gromko odpowiedział. I radość zapanowała. I hymny zaczęli z większą jeszcze mocą wygrywać. A motłoch okoliczny rozpierzchł się po domostwach i osmalone dymem okna jął chyżo darnią uszczelniać. Bywaj żwawo druhu nowy. Żmudnej roboty co niemiara a czas oprawca srogi nawet nieżywych biczem niemiłosiernie smaga...

środa, 27 sierpnia 2014
to nie psy wyły córuś nocą, nie psy to były...
A najgorzej im ten piach z ryjów wyciągnąć było... z tych mord szczerbatych... kłow parę ubyło ale to co się ostało mocne jak psi syn. kłapać szczękami pożółkłymi zaczęli od razu. jakby powietrze łapali choć gnidy niemyte bez tego się długo obyły. i wyć poczęły od samego początku, jak najęte płaczki cmentarne, tylko zgrabniej i ckliwiej, i głośno jak psy wściekłe co nocami po wsiach i polach szarpią co im pod pysk popadnie... a mowili żeby truchła spalić, a mówili żeby padło porozrzucać po dwóch stronach rzeki żeby nawet przy najbledszej pełni do kupy się nie zebrały... nic z tego. nic. nie dało się przejść kolo brzeźniaka przejść gdzie pono dawna dawno temu litwini niedźwiedzie ubite grzebali, a raczej to co z nich zostało... klątwa nie zdjęta to klątwa żywa, żywa jako ta padlina drgająca. wygrzebać musiałem, niech się dzieje co chce, niech im ziemia lekka będzie do stąpania skoro nad nimi jej ciężar ni jak wadził... wróciły postrzempieńce.. wróciły psubraty piekielne... śnij dziatwo spokojnie choć tę nockę jeszcze... tylko czekać jak dzień się z nocką zmiesza i wycie i hałasy powrócą... i ten smród przegniły, ta stęchlizna niewietrzona co na srebrach domowych jesienią jak szron się osadza... wróciły pokraki do pieleszy swoich... niechciane psie syny wróciły...
niedziela, 23 grudnia 2012
Opowieść Wigilijna. Tyle Postaci Co i Duchów w Oryginale
W kominku buzował ogień. Jego płomienie dodawały rumieńców zamyślonemu jak nigdy licu Jakuba. Otępiałym już nieco wzrokiem wpatrywał się w patroszącego bierkami karpia Tomalę. Widok ten musiał być dla niego niezwykle zajmujący, bo trwał tak znieruchomiały przynajmniej od kilku dobrych godzin. Wszystkiemu przyglądał się z szafy przez dziurkę od klucza Brzezi, który w tym roku obiecał sobie, że choćby niebo zwaliło się mu na głowę, to musi przyłapać św. Mikołaja w momencie deponowania prezentów pod choinką. Loko zamontowawszy do swoich Relaksów paletki badmintonowe poszurał biegać po śnieżnych zaspach. Dochodziła trzecia. Kuba oderwał wzrok od dantejskiej sceny, do której tenże był przyklejony i przekierował go poprzez zaparowane szyby na niebo, aby nie daj Bóg nie przegapić pierwszej gwiazdy. Nieco zirytowała go kolejna północnokoreańska próba umieszczenia satelity na orbicie okołoziemskiej. Przeklął siarczyście gdy obiekt po raz kolejny wpadł w korkociąg i staranował zaprzęg ciągnięty przez renifery, który nie wiadomo skąd wziął się w górnej warstwie stratosfery. Nieświadom tego faktu Brzezi wciąż beznamiętnie obserwował bożonarodzeniowe drzewko łudząc się tragicznie, że w końcu pozna jegomościa dorocznie obdarowującego go długogrającymi krążkami z arcydziełami węgierskiej muzyki rockowej z lat siedemdziesiątych zeszłego stulecia.
Bezruch jaki zapanował w zespołowej posiadłości przerwał Tomala, który po skomplikowanej operacji na otwartym karpiu w końcu przygotował obiecane sushi. Zamaszystym ruchem postawił na stole tacę z koreczkami z karpia, karpich łusek i pęcherzyków pławnych tejże ryby. Kuba jednak łypnął tylko leniwie w stronę stołu, Brzezi przechylił szafę balansując zebranymi w niej mumiami moli, aby nie stracić z pola widzenia choinki, a Loko nie zrobił nic, ponieważ wciąż zajęty był zostawianiem śladów paletek na grudniowym śniegu.
Słońce schowało się już za nieboskłonem. Cała okolica zamarła w wigilijnym napięciu oczekiwania na pierwszą gwiazdkę, pierwsze uszko w barszczu, pierwsze prezenty i pierwsze związane z nimi rozczarowania. Nie zniechęcony panującym dookoła niego marazmem Tomala starannie ustawił krzesełka wokół dębowego stołu. W tym momencie Brzezi zaczął żałować, że szafy nie są wyposażone w trójwymiarowe wizjery umożliwiające perspektywiczne podglądanie rzeczywistości z ich wnętrza. W naprędce sklecił ze szkiełek swoich doświadczonych okularów coś na kształt prymitywnej lunety. Niestety, wszystko co ujrzał to kulturę żywych bakterii w pozostawionym na półce w kuchni jogurcie i olbrzymi, dwustumetrowy świerk stojący obok buchającego gigantycznymi jęzorami ognia wulkan. Na pierwszym planie mignęła mu jedynie malutka ubrana na czerwono postać taszcząca winylowe krążki z napisem (tego już nie dojrzał) Feszvelos Magyar Rock Kopcoloszung. Kiedy starał się ten napis odczytać, cały widok zasłonił wielki, pokryty kilkudniowym zarostem gigant stąpający na olbrzymich rakietach badmintonowych. Zemdlał. Loko zdziwił się nieco słysząc dziwny łomot w szafie i dopiero widząc kiwającego z politowaniem głową Kubę przypomniał sobie o szafowym szpiegu.
***
Chłopcy połamali się opłatkiem. Nie chcieli przeszkadzać Piotrusiowi więc wsunęli mu tylko malutki kawałeczek przez dziurkę od klucza. Zdziwili się nieco tym, że nawet w momencie kiedy porównywali swoje skarpetki Brzezi nie wyszedł (tak jakby łudził się tym, że Mikołaj mógłby przyjść drugi raz), ale cóż... Młodość ma swoje prawa i musi się wyszumieć. A że robi to siedząc w szafie, to widocznie taki znak czasów. Wesołych Świąt!!!
niedziela, 18 listopada 2012
AWAY WENT THE CROCS, BUT NO. 3 IS AT THE DOOR!
Ściągnięcie posiłków z Ameryki Południowej okazało się na tyle skuteczne, że chłopcy po miesięcznym pobycie na dachu znowu mogli zająć się swoją 'domyślną' działalnością. Owszem, znalezienie 100 dziewic-sołtysów celem przebłagania Chupacabry zabrało kilka dobrych tygodni, ale w końcu sobie odeszła.
Aby zapewnić jak największy komfort pracy, Korzeń Miłości został znów wysłany na ziemie husyckie. Jakub Grass oddał się swoim jeszcze bardziej mrocznym niż zwykle słowiańskim gusłom. Tomala i Martin Luter Lokś zaczęli zaś knuć. Ich plany pokrzyżował nieco Fryderyk WejjFrau przenosząc swoją siedzibę do Kartoflenburga, choć nie tam byli wcześniej umówieni. Oto fragment listu jaki wystosowali do Władcy Metalowego Sygnetu:
"(...) Nie pitol więc, że będzie tak samo. Podsyłasz nam ryciny, na których jak byk stoi, że skumałeś się z jakimiś trupożercami, wiedźmofilami i innymi typami spod ciemnej jak dupa kreta gwiazdy. Pięknyś zamek postawił, owszem, tylko po kie licho znowuś zasilanie atmosferyczne zamontował? I znowu tydzień chlać będziesz nim perun w gromołap pizdnie co by maszynerię na dwie godziny zasilić? Jak mamy po próżnicy siedzieć, to wolimy u siebie i przy swoich trunkach i ze swoimi dziewkami, a nie w zadupiewiu tym przez gnomy i hemoroidy twoje własne zapomnianym (...)"
Zarówno z treści depeszy jak i samego jej zaistnienie można dość jednoznacznie wywnioskować, że Wohlau-Korps z pewnością... (cdn)
Aby zapewnić jak największy komfort pracy, Korzeń Miłości został znów wysłany na ziemie husyckie. Jakub Grass oddał się swoim jeszcze bardziej mrocznym niż zwykle słowiańskim gusłom. Tomala i Martin Luter Lokś zaczęli zaś knuć. Ich plany pokrzyżował nieco Fryderyk WejjFrau przenosząc swoją siedzibę do Kartoflenburga, choć nie tam byli wcześniej umówieni. Oto fragment listu jaki wystosowali do Władcy Metalowego Sygnetu:
"(...) Nie pitol więc, że będzie tak samo. Podsyłasz nam ryciny, na których jak byk stoi, że skumałeś się z jakimiś trupożercami, wiedźmofilami i innymi typami spod ciemnej jak dupa kreta gwiazdy. Pięknyś zamek postawił, owszem, tylko po kie licho znowuś zasilanie atmosferyczne zamontował? I znowu tydzień chlać będziesz nim perun w gromołap pizdnie co by maszynerię na dwie godziny zasilić? Jak mamy po próżnicy siedzieć, to wolimy u siebie i przy swoich trunkach i ze swoimi dziewkami, a nie w zadupiewiu tym przez gnomy i hemoroidy twoje własne zapomnianym (...)"
Zarówno z treści depeszy jak i samego jej zaistnienie można dość jednoznacznie wywnioskować, że Wohlau-Korps z pewnością... (cdn)
środa, 24 października 2012
The Saviour from the Amazon Jungle
Chupacabra !!
ella guardará los niños
Chupacabra !!
ella es grande
Chupacabra!!
que derrotará a los cocodrilos
No tengas miedo de los cocodrilos
Bajar!
El mundo es bello
Chupacabra te ama...
TŁUMACZENIE Z JĘZYKA HISZPAŃSKIEGO
Chupacabra !!
Chłopców obroni
Chupacabra!!
Jest potężna
Chupacabra!!
Pokona krokodyle
Nie bój się krokodyli
Zejdź!
Świat jest piękny!
Chupacabra cię kocha...
czwartek, 4 października 2012
DUNDEE UNITED VS MKP WOŁÓW 3:0
Do Polski ze znajomymi przyjechaliśmy po raz pierwszy i jesteśmy nieco zdziwieni przyjęciem jakie nam zgotowano. Nie spodziewaliśmy się może stołów uginających się od jadła i napitków. ale żeby od razu uciekać lub mdleć na nasz widok? Fakt, nie cieszymy się zbyt dobrą reputacją ze względu na solidne uzębienie, a raczej pożytek jaki z niego robimy kiedy ludzie wchodzą na nasze terytorium. Czy to jest jednak powód , żeby od razu brać nogi za pas albo nawet strzelać? Poza tym warto wiedzieć, że białe krokodyle, albino australoceratops, to istoty obdarzone zmysłem artystycznym a przede wszystkim szczególnie ceniące sobie podróże! Tak! Ale kogo to obchodzi... Przepraszam, jeśli w moim tonie wyczuć pewną nutę irytacji, ale czekamy już tydzień aż pewien polski zespół zagra nam choć jedną piosenkę, ale niestety nie trafiają do nich żadne argumenty. Przyznaję, owszem, nie potrafimy mówić, i z pewnością może to nieco komplikować komunikację pomiędzy nami. Co więcej, języka szczękowo-żuchwowego na tej szerokości nie używa raczej nikt. Nostra maxima culpa. Ale chyba można wywnioskować z kontekstu i całej tej nieszczęsnej sytuacji, że naprawdę nam zależy... Poczekamy jeszcze dzień.
Ps. A to taka mała fotka z naszego urlopu w Wołowie:) Chłopakom powoli puszczają chyba nerwy...
Subskrybuj:
Posty (Atom)