piątek, 6 kwietnia 2012

KORZEŃ I FRYDERYK


Korzeń Miłości zasługuje na chwilę uwagi. Młodzieniec to urodziwy, wigoru pełen, ale i przywar kilku doliczyć by się można. Jako bard objechał już pół świata, i pomimo literackiej apokalipsy jaką popełniał w wieku poprzedszkolnym teraz szło lepiej. Obeznany ze sztuką klecenia słów w bardziej sensowne strumienie miał Korzeń również wszechstronne uzdolnienia okołomagiczne. Co więcej,chętnie służył swoim pobratymcom towarzysząc im w ich własnych eksperymentach. Bez względu na ryzyko jakie się z tym wiązało.
I włąsnie ten pozornie absurdalnie oderwany od głównego wątku wstęp może pozwolić zrozumieć, dlaczego Korzeń udał się też z Tomalą i Youngiem do siedziby Fryderyka.
Przez całą drogę tak czy inaczej drżeli o to, czy ten w ogóle raczy ich wpuścić.A co jeśli wpuści i nie wypuści?
Fryderyk WejjFrau cieszył się złą sławą. Ponoć w jego lochach stworzone zostały całe zastępy metalowych wojowników. Nie znających litości, odzianych w skóry ponabijane rojami śmiercionośnych ćwieków, czarnych z odzienia jak smoła troglodytów.

Ale tylko on mógł okiełznać temperament i lutnię Younga. Tylko on znał runy dzięki którym Young mógł wytrzymać dwie godziny w jednym miejscu bez okaleczania swoich najbliższych. Dotarli bladym świtem. Zbroja Fryderyka mieniła się wszystkimi kolorami niewiadomo czego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz