piątek, 13 lipca 2012

Michele Angelo De Cupicio - Najbardziej Szara (Ale Za To Jaka) Eminencja


Długo zwlekałem z oddaniem czci i hołdu należnego jednemu z najbardziej zasłużonych w całej tej historii. Pojawił się wcześniej w niej co prawda, ale ledwo musnął czytelników swoją obecnością,przez co większość spuściła już na niego zasłonę sklerozy i wrzuciła go do komórki z napisem ZAPOMNIANE. Większego błędu zrobić nie mogli. De Cupicio ledwie bowiem mieści się w ramach powszechnie rozumianego człowieczeństwa. Ciało, owszem - homo sapiens sapiens, ale rozum, duch...
Patrząc na trzy osoby, potrafi symultanicznie rozmawiać z dwoma innymi. Jego nietypowy pałac zbudowany został z główek od szpilek, które własnoręcznie przerabiał na sześcianiki i kleił własnej receptury lepikiem z mleka mrówczego (oczywiście też własnoręcznie wydojonego). Jak sam o sobie mawia, kluczem do sukcesu jest sen, dlatego też w łóżku spędza przynajmniej 12 godzin dziennie i jak łatwo się domyśleć, większość z tych dokonań zaszła właśnie w trakcie jego snu. Sen jednakże jest to tylko z nazwy. Bo jak tu mówić o śnie, kiedy własnie wtedy de Cupicio konstruuje maszyny napędzane własnym cieniem, tworzy mikstury dające zażywającym je dar chrapania na jawie czy wreszcie pozwala sobie na zbudowanie w przeciągu jednej nocy katedry pod swoim własnym wezwaniem...
Nie ma się więc czemu dziwić , że to właśnie jego zatrudnili, za namową Grassa, czterej nasi bohaterowie. Omamieni jego erudycją i olimpijskim spokojem dali się poprowadzić za rękę jak dzieci. A on, niczym cierpliwy ojciec, przeprowadził ich strona po stronie, przez wszystkie rozdziały ich księgi... A lekko nie było, oj nie było... Śpik mnie morzy kutewsko i prawić dziwnie zaczynam znowu, więc idę do karczmy pobliskiej zebrać siły na dziejów tych ciąg dalszy spisywanie...