niedziela, 23 grudnia 2012

Opowieść Wigilijna. Tyle Postaci Co i Duchów w Oryginale


W kominku buzował ogień. Jego płomienie dodawały rumieńców zamyślonemu jak nigdy licu Jakuba. Otępiałym już nieco wzrokiem wpatrywał się w patroszącego bierkami karpia Tomalę. Widok ten musiał być dla niego niezwykle zajmujący, bo trwał tak znieruchomiały przynajmniej od kilku dobrych godzin. Wszystkiemu przyglądał się z szafy przez dziurkę od klucza Brzezi, który w tym roku obiecał sobie, że choćby niebo zwaliło się mu na głowę, to musi przyłapać św. Mikołaja w momencie deponowania prezentów pod choinką. Loko zamontowawszy do swoich Relaksów paletki badmintonowe poszurał biegać po śnieżnych zaspach. Dochodziła trzecia. Kuba oderwał wzrok od dantejskiej sceny, do której tenże był przyklejony i przekierował go poprzez zaparowane szyby na niebo, aby nie daj Bóg nie przegapić pierwszej gwiazdy. Nieco zirytowała go kolejna północnokoreańska próba umieszczenia satelity na orbicie okołoziemskiej. Przeklął siarczyście gdy obiekt po raz kolejny wpadł w korkociąg i staranował zaprzęg ciągnięty przez renifery, który nie wiadomo skąd wziął się w górnej warstwie stratosfery. Nieświadom tego faktu Brzezi wciąż beznamiętnie obserwował bożonarodzeniowe drzewko łudząc się tragicznie, że w końcu pozna jegomościa dorocznie obdarowującego go długogrającymi krążkami z arcydziełami węgierskiej muzyki rockowej z lat siedemdziesiątych zeszłego stulecia.
Bezruch jaki zapanował w zespołowej posiadłości przerwał Tomala, który po skomplikowanej operacji na otwartym karpiu w końcu przygotował obiecane sushi. Zamaszystym ruchem postawił na stole tacę z koreczkami z karpia, karpich łusek i pęcherzyków pławnych tejże ryby. Kuba jednak łypnął tylko leniwie w stronę stołu, Brzezi przechylił szafę balansując zebranymi w niej mumiami moli, aby nie stracić z pola widzenia choinki, a Loko nie zrobił nic, ponieważ wciąż zajęty był zostawianiem śladów paletek na grudniowym śniegu.
Słońce schowało się już za nieboskłonem. Cała okolica zamarła w wigilijnym napięciu oczekiwania na pierwszą gwiazdkę, pierwsze uszko w barszczu, pierwsze prezenty i pierwsze związane z nimi rozczarowania. Nie zniechęcony panującym dookoła niego marazmem Tomala starannie ustawił krzesełka wokół dębowego stołu. W tym momencie Brzezi zaczął żałować, że szafy nie są wyposażone w trójwymiarowe wizjery umożliwiające perspektywiczne podglądanie rzeczywistości z ich wnętrza. W naprędce sklecił ze szkiełek swoich doświadczonych okularów coś na kształt prymitywnej lunety. Niestety, wszystko co ujrzał to kulturę żywych bakterii w pozostawionym na półce w kuchni jogurcie i olbrzymi, dwustumetrowy świerk stojący obok buchającego gigantycznymi jęzorami ognia wulkan. Na pierwszym planie mignęła mu jedynie malutka ubrana na czerwono postać taszcząca winylowe krążki z napisem (tego już nie dojrzał) Feszvelos Magyar Rock Kopcoloszung. Kiedy starał się ten napis odczytać, cały widok zasłonił wielki, pokryty kilkudniowym zarostem gigant stąpający na olbrzymich rakietach badmintonowych. Zemdlał. Loko zdziwił się nieco słysząc dziwny łomot w szafie i dopiero widząc kiwającego z politowaniem głową Kubę przypomniał sobie o szafowym szpiegu.
***
Chłopcy połamali się opłatkiem. Nie chcieli przeszkadzać Piotrusiowi więc wsunęli mu tylko malutki kawałeczek przez dziurkę od klucza. Zdziwili się nieco tym, że nawet w momencie kiedy porównywali swoje skarpetki Brzezi nie wyszedł (tak jakby łudził się tym, że Mikołaj mógłby przyjść drugi raz), ale cóż... Młodość ma swoje prawa i musi się wyszumieć. A że robi to siedząc w szafie, to widocznie taki znak czasów. Wesołych Świąt!!!

niedziela, 18 listopada 2012

AWAY WENT THE CROCS, BUT NO. 3 IS AT THE DOOR!

Ściągnięcie posiłków z Ameryki Południowej okazało się na tyle skuteczne, że chłopcy po miesięcznym pobycie na dachu znowu mogli zająć się swoją 'domyślną' działalnością. Owszem, znalezienie 100 dziewic-sołtysów celem przebłagania Chupacabry zabrało kilka dobrych tygodni, ale w końcu sobie odeszła.
Aby zapewnić jak największy komfort pracy, Korzeń Miłości został znów wysłany na ziemie husyckie. Jakub Grass oddał się swoim jeszcze bardziej mrocznym niż zwykle słowiańskim gusłom. Tomala i Martin Luter Lokś zaczęli zaś knuć. Ich plany pokrzyżował nieco Fryderyk WejjFrau przenosząc swoją siedzibę do Kartoflenburga, choć nie tam byli wcześniej umówieni. Oto fragment listu jaki wystosowali do Władcy Metalowego Sygnetu:
"(...) Nie pitol więc, że będzie tak samo. Podsyłasz nam ryciny, na których jak byk stoi, że skumałeś się z jakimiś trupożercami, wiedźmofilami i innymi typami spod ciemnej jak dupa kreta gwiazdy. Pięknyś zamek postawił, owszem, tylko po kie licho znowuś zasilanie atmosferyczne zamontował? I znowu tydzień chlać będziesz nim perun w gromołap pizdnie co by maszynerię na dwie godziny zasilić? Jak mamy po próżnicy siedzieć, to wolimy u siebie i przy swoich trunkach i ze swoimi dziewkami, a nie w zadupiewiu tym przez gnomy i hemoroidy twoje własne zapomnianym (...)"
Zarówno z treści depeszy jak i samego jej zaistnienie można dość jednoznacznie wywnioskować, że Wohlau-Korps z pewnością... (cdn)

środa, 24 października 2012

The Saviour from the Amazon Jungle


Chupacabra !!
ella guardará los niños
Chupacabra !!
ella es grande
Chupacabra!!
que derrotará a los cocodrilos

No tengas miedo de los cocodrilos
Bajar!
El mundo es bello
Chupacabra te ama...












TŁUMACZENIE Z JĘZYKA HISZPAŃSKIEGO
Chupacabra !!
Chłopców obroni
Chupacabra!!
Jest potężna
Chupacabra!!
Pokona krokodyle

Nie bój się krokodyli
Zejdź!
Świat jest piękny!
Chupacabra cię kocha...

czwartek, 4 października 2012

DUNDEE UNITED VS MKP WOŁÓW 3:0


Do Polski ze znajomymi przyjechaliśmy po raz pierwszy i jesteśmy nieco zdziwieni przyjęciem jakie nam zgotowano. Nie spodziewaliśmy się może stołów uginających się od jadła i napitków. ale żeby od razu uciekać lub mdleć na nasz widok? Fakt, nie cieszymy się zbyt dobrą reputacją ze względu na solidne uzębienie, a raczej pożytek jaki z niego robimy kiedy ludzie wchodzą na nasze terytorium. Czy to jest jednak powód , żeby od razu brać nogi za pas albo nawet strzelać? Poza tym warto wiedzieć, że białe krokodyle, albino australoceratops, to istoty obdarzone zmysłem artystycznym a przede wszystkim szczególnie ceniące sobie podróże! Tak! Ale kogo to obchodzi... Przepraszam, jeśli w moim tonie wyczuć pewną nutę irytacji, ale czekamy już tydzień aż pewien polski zespół zagra nam choć jedną piosenkę, ale niestety nie trafiają do nich żadne argumenty. Przyznaję, owszem, nie potrafimy mówić, i z pewnością może to nieco komplikować komunikację pomiędzy nami. Co więcej, języka szczękowo-żuchwowego na tej szerokości nie używa raczej nikt. Nostra maxima culpa. Ale chyba można wywnioskować z kontekstu i całej tej nieszczęsnej sytuacji, że naprawdę nam zależy... Poczekamy jeszcze dzień.
Ps. A to taka mała fotka z naszego urlopu w Wołowie:) Chłopakom powoli puszczają chyba nerwy...

wtorek, 2 października 2012

Jurassic Farm


Dokładnie nie wiemy skąd się wzięły. Problem z krokodylami po raz pierwszy pojawił się jeszcze wiosną. Poprzegryzane pałki, dziwne ślady na blachach i charakterystyczny gadzi swąd w kanciapie początkowo przez członków zespołu były raczej ignorowane. Jednak po jakimś czasie sprawę zaczęto traktować śmiertelnie poważne. Zaczęło się od przerwanej próby, pewnego czwartkowego wieczoru. Przez zmiażdżone, najprawdopodobniej ogonem, do salki wpełzł biały, czterometrowy krokodyl. Wygodnie rozłożył się na kanapie i.. zasnął. Oczywiście ciężko się gra w obecności naturalnej maszyny do zabijania. Po awaryjnym wydostaniu się z kanciapy przez ścianę i szyby wentylacyjne, chłopcy musieli jednak wrócić, aby chociaż lokal zamknąć, o wypłoszeniu predatora nie pomyślał nawet słynący z głupich pomysłów Tomala.
Kiedy jakimś cudem zdobyli się na ponowne zejście do piwnicy przypomnieli sobie, że przecież drzwi zostały zmiażdżone przez Pana Krokodyla i nijak da się je zamknąć. W mgnieniu oka wrócili więc na uprzedni zajęte pozycje (dach sąsiedniego domu) i rozpoczęli naradę. Początkowo brano pod uwagę zamurowanie gada. To jednak wiązałoby się z ponownym zejściem na dół. Opcja została automatycznie anulowana. Potem pojawił się fatalny pomysł wywołania gada przy pomocy dźwięków. O ile powszechnie wiadomo, że psa wołamy gwizdaniem, kota poprzez tzw. 'kici-kici' a kury przez 'cip-cip-cip', o tyle nikt nie miał zielonego pojęcia, jaki dźwięk przywołuje krokodyle. 'Klap-klap-klap' nie zadziałało. Na 'chrup-chrup-chrup' biały dziwoląg również nie zareagował. Wtedy Brzezi donośnym głosem zawołał 'Kro-kro-kro!Kro-kro-kro!!'. I zaczęło się. Początkowo cała okolica zamarła. Ustał śpiew ptaków. Zamilkło szczekanie okolicznych psów. Grobowa cisza żywcem przeniesiona z pobliskiego cmentarza i dwóch znajdujących się w okolicy kostnic. Po kilku minutach dźwiękowej próżni pojawiły się. Jeden wysunął się ze studzienki kanalizacyjnej. Drugi, ku śmiertelnemu przerażeniu kwartetu, wyszedł z komina znajdującego się tuż za nimi i dołączył do bywalca wołowskiego systemu ściekowego. Kolejne trzy przytuptały ze złowieszczym uśmiechem na swoich post-jurajskich mordach z pobliskiego parku. Po kilku chwilach cała ulica usłana była cielskami prawie śnieżnobiałych krokodyli. Kuba milczał. Delikatnie tylko głaskał się po brodzie, co znamionowało niezwykle intensywny proces myślenia. Lokis próbował go naśladować, ale miał krótszą brodę. Brzezi miał najdłuższą brodę, ale nie sięgał do niej dłońmi. Tomala dwa dni wcześniej zgolił brodę. Wszystko wskazywało na to, że znów będzie niezwykle ciężko ruszyć z koncertami. Czy krokodyle odchodzą na zimę do ciepłych krajów? - nieśmiało zapytał Brzezi. Tak, ale w tym roku ma być ciepła zima. Mogą zostać... zawyrokował Kuba. Jego broda została już całkowicie ugłaskana. A gady jak stały, tak stały. Tylko od czasu do czasu klapnęły szczęką. Bezduszne ślipia wlepione były w cztery ludzkie istotki kurczowo trzymające się anteny satelitarnej, komina i rynny. Zespół trwał, ale jego morale spadało niczym meteoryt tunguski... (cdn)

czwartek, 6 września 2012

jest tekst singla!


Wychodząc na przeciw licznym prośbom fanów o tekst i tłumaczenie tekstu pierwszego singla odpowiadamy z całą stanowczością!

DZIARSKO BIEŻY NASZA DYWIZJA
W DESZCZU I SŁOCIE
W PIACHU I BŁOCIE

(REFREN)
WIELKA DYWIZJA
WIELKA DYWIZJA

NUDNE NAM TRUMNY
NUDNE NAM GROBY
ORSZAK NASZ DUMNY
ZGNIŁE ZAJOBY!

(REFREN)
NIE DLA NAS RADIO I TELEWIZJA
WIELKA DYWIZJA WIELKA DYWIZJA!

KOŚCI KLEKOCĄ
GNATY ŁOMOCĄ
SZPIKU JUŻ NIE MA
CMENTARNA ŚCIEMA

SZEREGÓW KROCIE
RZĘDÓW TYSIĄCE
TAPLAJĄ W BŁOCIE
TRUPY CUCHNĄCE

(REFREN)
Z ZAPACHEM SMRODU STRASZNA KOLIZJA
WIELKA DYWIZJA WIELKA DYWIZJA!

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

SPEEDWAYOWE KORZENIE ZESPOŁU (PART 2 - PETER J. BIRCH VS MICKEY MOUSE)


Mniej więcej 10-12 lat po tym, jak na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu królowali Lokis i Sztrex, w Zielonej Górze na treningu młodzików pojawił się nie kto inny jak Piotruś B! Już na początku przykuł uwagę trenerów skórą w charakterystyczny sposób upiętą tam, gdzie rozporek spotyka się z nogawkami, dodatkowo niezwykle bujną jak na 9-latka grzywą i jeszcze bardziej niezwykłym zarostem... Peter spędził w Zielonej Górze trzy sezony. Napisał dwa tomiki wierszy (szczegóły wkrótce), zjadł wiadro kasztanów jadalnych (rosnących dookoła zielonogórskiego obiektu) i dwa wiadra niejadalnych (zbierał z pociągu). Zapisał się również złotymi zgłoskami w historii Zgrzeblarek Zielona Góra jako pierwszy (i ostatni ciągle) żużlowiec nie używający w trakcie wyścigów motocykla. Oto garść statystyk: 1) Liczba wyścigów: 27 2) Liczba wygranych wyścigów: 0 3) Miejsca 2 i 3: o 4) Miejsca 4: 3 5) Wykluczenia: 3 6) Taśmy: 12 7) Upadki: 4 8) Wzloty: 1 9) Momenty rokujące nadzieję: 1 10) Defekty motocykla: 0 (częściowo spowodowane to było brakiem motocykla jako takiego)

niedziela, 5 sierpnia 2012

W lochach Tomalowego Zamczyska


Martin długo namawiał. Pomimo lipcowego i sierpniowego żaru, dniem i nocą słał gońców. Nie wracali. Wysyłał następnych. Na próżno. A przecież chodziło jeno o głupie literówki. Fakt, czasem jedna litera może z zaklęcia oczyszczającego wodę zrobić klątwę rażącą trzy kolejne pokolenia padaczką, platfusem i pomrocznością brunatną. Ale Tomala nie wdawał się w szczegóły. Michele de Kupiccio nie wnikał. Skoro Martin nie pisał, to znaczyło, że wszystko dobrze było.A on biedaczysko nie dostawał od nikogo odezwu. Jakub zaszył się w Borach Starorzecznych i odprawiał tam gusła. Jak to zwykle latem. Korzeń Miłości pobierał letnie lekcje wszystkiego co się dało. I tak mijały kolejne posępne dni, wieczory, noce i poranki. Nuda agonii. Agonia nudy...
Aż nadeszła pierwsza niedziela sierpnia. Pomimo wieczorowej pory powietrze zdało się wypalać wszystkich i wszystko dookoła. Gotując szpik w kościach i ścinając białko w najcieńszym włókienku mięśni... Stada komarów wypijały resztki krwi z tych, którzy jakimś cudem oparli się tej termicznej apokalipsie. Martin popijając resztki Wohlauera Pilsa siedział w swojej baszcie wypatrując choćby jednego zwrotnego gońca. I dopatrzył się... Około północy, na szkielecie konia do jego bram dosnuło się miotane konwulsjami ścierwo jego ostatniego posłańca. W prawej dłoni, zaciśniętej w przedśmiertnych spazmach kurczowo trzymał zakrwawiony świstek pergaminu... Marten wydłubał to spomiędzy cuchnących już pierwszymi oznakami rozkładu paluchów nieboraka... "PRZYŚLIJ MI TU WIĘCEJ TYCH UPIERDLIWYCH ARCHETYPICZNYCH LISTONOSZY, A NIEDŁUGO W ICH ZAROPIAŁYCH CZEREPACH BĘDĘ SOBIE FIKUSY SADZIĆ. KSIĘGA SKOŃCZONA. NIE MA SIĘ CO FINDRYGALIĆ W TAŃCU ZA PRZEPROSZENIEM. NO I DZIĘKUJĘ ZA KAFLE DO PIWNICY. WILGOCI JUŻ NIE MA" Marten spokojnie założył szlafmycę i udał się do kancelarii. Nadszedł już czas...

piątek, 13 lipca 2012

Michele Angelo De Cupicio - Najbardziej Szara (Ale Za To Jaka) Eminencja


Długo zwlekałem z oddaniem czci i hołdu należnego jednemu z najbardziej zasłużonych w całej tej historii. Pojawił się wcześniej w niej co prawda, ale ledwo musnął czytelników swoją obecnością,przez co większość spuściła już na niego zasłonę sklerozy i wrzuciła go do komórki z napisem ZAPOMNIANE. Większego błędu zrobić nie mogli. De Cupicio ledwie bowiem mieści się w ramach powszechnie rozumianego człowieczeństwa. Ciało, owszem - homo sapiens sapiens, ale rozum, duch...
Patrząc na trzy osoby, potrafi symultanicznie rozmawiać z dwoma innymi. Jego nietypowy pałac zbudowany został z główek od szpilek, które własnoręcznie przerabiał na sześcianiki i kleił własnej receptury lepikiem z mleka mrówczego (oczywiście też własnoręcznie wydojonego). Jak sam o sobie mawia, kluczem do sukcesu jest sen, dlatego też w łóżku spędza przynajmniej 12 godzin dziennie i jak łatwo się domyśleć, większość z tych dokonań zaszła właśnie w trakcie jego snu. Sen jednakże jest to tylko z nazwy. Bo jak tu mówić o śnie, kiedy własnie wtedy de Cupicio konstruuje maszyny napędzane własnym cieniem, tworzy mikstury dające zażywającym je dar chrapania na jawie czy wreszcie pozwala sobie na zbudowanie w przeciągu jednej nocy katedry pod swoim własnym wezwaniem...
Nie ma się więc czemu dziwić , że to właśnie jego zatrudnili, za namową Grassa, czterej nasi bohaterowie. Omamieni jego erudycją i olimpijskim spokojem dali się poprowadzić za rękę jak dzieci. A on, niczym cierpliwy ojciec, przeprowadził ich strona po stronie, przez wszystkie rozdziały ich księgi... A lekko nie było, oj nie było... Śpik mnie morzy kutewsko i prawić dziwnie zaczynam znowu, więc idę do karczmy pobliskiej zebrać siły na dziejów tych ciąg dalszy spisywanie...

sobota, 30 czerwca 2012

SPEEDWAYOWE KORZENIE ZESPOŁU! REWELACYJNE ODKRYCIE DZIENNIKA "GŁOS ŻUŻLOWCA"


Medialny szał wokół zespołu trwa. O najnowszym krążku piszą i mówią już chyba wszyscy. O tym jak duże zainteresowanie towarzyszy ostatniemu albumowi niech świadczy zaangażowanie dziennikarzy wszystkich, ale to naprawdę wszystkich, periodyków. Wspaniałym przykładem jest artykuł w piątkowym "Głosie Żużlowca" na temat przemilczanych do tej pory początków wołowsko-bydgoskiej formacji. Pozwolimy sobie przytoczyć obszerny fragment tego tekstu, autorstwa Marzeny Defekt-Kowalskiej: Co prawda na co dzień nie zajmuję się tematyką muzyczną, jednak po ostatnim koncercie zespołu Turnip Farm na Stadionie Olimpijskim przyznaję, że wrażenie jakie wywarli na mnie muzycy było na tyle duże, że postanowiłam poszperać co nieco na ich temat. I ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu, dotarłam do informacji, jakoby w latach 1966-1968 dwaj członkowie zespołu, Tomasz Sztrekier i Marcin Lokś, byli zawodnikami Sparty Wrocław! (na zdjęciu) Koleje ich losu skrzyżowały się w lesie, gdzie rodzice Tomka zbierali chrust, a rodzice Marcina ten chrust sadzili. Chłopcy szybko się ze sobą zaprzyjaźnili i już wkrótce okazało się, że obaj dzielą zamiłowanie do żużla. W domach nie przelewało się, więc chłopcy trzy razy w tygodniu jeździli na treningi dla małych żużlistów rowerami! Paradoksalnie mieli dzięki temu sporą przewagę nad swoimi wrocławskimi rówieśnikami, ponieważ po 45 kilometrowym rozpędzie wjeżdżali na tor z prędkością około 140 kilometrów na godzinę i pokazowo jadąc parą wygrywali dwa biegi od razu, za każdym razem dublując dwukrotnie swoich rywali. Niestety, kiedy nadszedł czas przesiąść się na klasyczne motocykle żużlowe, Marcin i Tomek, zbyt często zaglądali do baków wypełnionych alkoholem metylowym. Nie widząc ani toru, anu nawet stadionu jako takiego, zmuszeni byli do przedwczesnego zakończenia jakże wspaniale zapowiadającej się kariery. Fatalny wypadek, kiedy zaraz po starcie zderzyli się czołowo ze stojącą przy parkingu polewaczką, był na tyle wystarczającym ostrzeżeniem, że chłopcy dali sobie spokój z żużlem. Może to i dobrze,że zamienili motocykle na gitary, bo płyta "The Children of Gollob" przejdzie z pewnością do historii muzyki żużlowej. Szybkie utwory i brzmienie momentami niemal identyczne do warkotu silnika Jawy na bank przysporzą zespołowi wielu nowych fanów. Starzy fani z pewnością będą zadowoleni z takich utworów jak "The Grand Prix of Your Love" czy "My Motorbike is My Castle". Paniom polecam romantyczny przytulaniec "After the Race is Over" i przyprawiającą o łzy balladę "The Last Race of Andrzej Huszcza in Zielona Góra Where He Is The King". Jak dla mnie, żużlowa płyta roku, a może nawet dekady!

poniedziałek, 25 czerwca 2012

PIERWSZA RECENZJA NOWEJ PŁYTY!



Błyskawiczna reakcja mediów przerosła najśmielsze oczekiwania zarówno członków zespołu jak i fanów. Tak oto o najnowszym krążku Turnip Farm pisze ogólnopolski miesięcznik 'Nowiny Wędkarskie':
W zeszłą sobotę wybrałem się nad Kwisę. Zaczął się sezon na szczupaka, więc już o trzeciej nad ranem spakowany wyruszyłem wraz z dwójką starych znajomych na sprawdzone miejsce. I jak to zwykle bywa zaczęliśmy od 0,7 na dzień dobry. Oczywiście nie popijałem, bo prowadziłem. Żeby umilić sobie czas zapuściłem przysłany do redakcji krążek jakiegoś nieznanego zespołu. Nie wiem po jaką cholerę dali mi to do słuchania. A po jaką cholerę kazali mi opisać swoje jak to powiedzieli 'wrażenia' to już na pewno nie wiem. Ale nie żałuję. Płyta zatytułowana jest 'I CAN SEE THE BOTOX IN YOUR EYES'Się zaczęło dziać od razu! Czerwie co nałapałem dzień przed tak się zaczęły wić, że musiałem pudełko po margarynie owinąć drutem dwunastką,żeby mi cinquecento nie rozwaliły! Zbyszek, co zwykle opanowany i spokojny jest, rozebrał się do naga i zamiast do środka, wpakował się na dach i zrobił sobie turban z podbieraka. I tak kazał się wieść! Po trzeciej piosence z kolei Czesław zaczął odwalać przysłowiową manianę. Obsypał cię całą puszką kukurydzy na karpie a z zanęty zrobił sobie brodę a la ZZ TOP. Kiedy po raz dwunasty okrążaliśmy rondo na wylotówce na Bolesławiec, zatrzymał nas radiowóz. Na nasze szczęście leciał właśnie siódmy utwór, 'WE ARE RUNNING OUT OF KETCHUP'. Funkcjonariusze, zamiast nas wylegitymować i zmandatować, rzucili się nam w ramiona, wypisali sobie sami karę 1000 złotych i przyznali sobie 240 punktów karnych, po czym na boso pobiegli na komisariat. Dojechaliśmy nad rzekę przy dźwiękach dziewiątej piosenki chyba. Czesław i Zbyszek spali twardo na w naprędce skleconym piętrowym łóżku, które nie wiem kiedy skleili wewnątrz pustej butelki po wyżej nadmienionym 0,7. Ja wypuściłem na wolność wszystkie czerwie, które marszowwym krokiem dostojnie wróciły do auta i wraz z moimi kumplami odjechały w siną dal. Z oddali słychać było ostatni chyba utwór, kiedy na niebie pojawiła się tęcza i zorza. Równikowa chyba, bo jak inaczej???

Cieszymy się, że najnowsza produkcja naszej formacji na dzień dobry spotyka się z tak przychylnymi głosami ze strony branżowych czasopism. Do zobaczenia na koncertach!

poniedziałek, 11 czerwca 2012






Wszystko wybaczone, każde szubrawstwo twe, co do joty... weźmij ino instrument i bywaj, a hyżo... ostatnimi tchnieniami wołałem cię, aleś usłyszał... błogosławion bądź mimo wszystko... klątwy gotówm zdjąc, choć odłamkami jemi możesz oberwać takie kutewskie były... ale w ramionach mech bezpiecznym będziesz... wracaj do farmy synu, nie marno, ale ciężko-strawny... w czterech siła tylko. Na tym kwadracie my rządzimy i ten kwadrat wnet rządzić będzie!

czwartek, 7 czerwca 2012

CZAS TWÓJ SIĘ KOŃCZY JAKUBIE...



Oj kończy się, kończy... Na wielką próbę wytrwałość moją wystawiłżeś Pan... Oj, na wielką... Ja ci te saraceńskie wyprawy byłem gotów wybaczyć, w niepamięć puścić... A tyś mnie po raz kolejny ciepłymi szczynami wprost w lico moje uraczył! Jakeś śmiał!? Czy też jakeś śmiał?! Nie na darmo mnie matula moja konsekwencyji uczyła rankami i wieczorami całemi, oj nie na darmo... Więc nawet jeśli myślisz, że czasu ci zbywa i możesz mnie i kompanów z Breslau i Wohlau okolic bezkarnie i frywolnie w przedziałek tyłkowy kopać z piętki swej koślawej kujawskiej toś pomylon! Godzina twa wybiła i czas twój policzon został! nie daremno tarzał się bym był dookoła swej osi nocami całemi zbierając na posmarowane linoleum cielsko ze wszytkich pól dookoła słomę i siano... oj nie na daremno... Zapłonie twe cielsko niechybnie na stosie którym ja! Martin Loko Furiato własnoręcznie, własnocielsko i w ogóle sam zebrał... Patrz jak siem przyczaił na twej stercie ostaniej... Patrz jak krzesiwo i chubkę skrywam... Zaskwierczysz nierobie, oj zaskwierczysz tutaj... Średnie wieki tutaj zaczekają na ciebie, tylko dla tych ostatnich dwóch melodyjek co całą księgę w dupisku ciemnym przetrzymują... Bój się Jakubie, słomy nam i bez butów styknie... A dym ze stosu twego ostatniego twej Hanki sięgnie... Nie będziesz się lenił gdy z Leubus cię wyglądają... Amen!

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Jak mnichów z Leubus szlag trafiał, nawet pod ziemią






WYSTĘPUJĄ

BRAT LEŻĄCY

BRAT PATRZĄCY NA CIEBIE Z DWOMA OCZODOŁAMI

BRAT PO LEWEJ PRAWIE ZA KADREM

BRAT PO PRAWEJ PATRZĄCY GDZIEŚ TAM SOBIE


MIEJSCE: KRYPTA KLASZTORU W LEUBUS (PL. LUBIĄŻ), PRZEZ NIEDOKSZTAŁCONYCH NAZYWANEGO ZAMKIEM LUB PAŁACEM


BRAT LEŻĄCY

Sytuacja jest poważna. Pomijam już fakt, że od dobrych kilkuset lat na górze zbiera się hołota. Pomijam również fakt, że od dobrych kilku lat latem tej hołoty jest na tyle dużo, że nawet szczury w cholerę poszły. A fakt, że nie mówię po niemiecku tylko biegłą polszczyzną, pomijam już bardzo szerokim zakolem. O ile to jest poprawna polszczyzna.


BRAT PATRZĄCY NA CIEBIE DWOMA OCZODOŁAMI

Sehr gut, bruder Dieter. To ja też na polski przejdę.Choć nie wiem dlaczego. Ale to wszystko wina tych na górze. Wiem, że szanse na to, że wyjdziemy na górę i zrobimy tam porządek są marne. Ale jeszcze całym nie umarł. Jeszcze się tli co nieco w szczelinach między zdrewniałymi kośćmi i wyprawioną suchym powietrzem skórą. A porządek trzeba zrobić.


BRAT PO LEWEJ PRAWIE ZA KADREM.

Spokojna wasza obciążona. Ja szczurzą pocztem zainformowałym że z zewnętrznegu przybywa...


BRAT LEŻĄCY

Czy szanowny przeor mógłby łaskawie na niemiecki się przełączyć? Uszy rani nieco indolencja gramatyczna, herezje fleksyjne i leksykalna pornografia


BRUDER AUF DEN LINKEN SEITE

Warum? Ich bin 450 Jahren alt und ich...


BRAT LEŻĄCY

I właśnie dlatego byłoby lepiej gdyby choćby z szacunku dla sprawowanego przez siebie stanowiska, nieważne jak dawno temu, przeor jednak okrył się milczeniem, co tak świetnie mu przez ostatnie trzysta lat wychodziło...


BRAT PATRZĄCY NA CIEBIE DWOMA OCZODOŁAMI

Są pozytywy. Z pleśni na suficie wyraźnie można odczytać, że na dniach pojawi się tutaj ktoś, kto może tej gawiedzi rozszumianej wybić z głowy szarganie spokoju naszych zwłok. Powiem więcej, dzięki Jakubowi z Gollobstadt nasze zwłoki mogą nabrać takiego wigoru, że zmurszałe członki nasze wyjdą na wierzch!


BRAT LEŻĄCY

Przepraszam najmocniej, ale albo moja polszczyzna jeszcze jest za bardzo niemiecka, albo po prostu nie wykułem wszystkich metafor na blachę. Grzechu rozpusty chciałbym tak czy inaczej uniknąć. Szkoda czterech wieku celibatu tak o na marne...


BRAT PATRZĄCY NA CIEBIE DWOMA OCZODOŁAMI

Spokojnie bracie Hansie. Chodzi o przywrócenie do życia całości ciała, nie tylko elementów chędożalniczo-chędożalnych.


BRAT PO PRAWEJ PATRZĄCY GDZIEŚ TAM SOBIE

A czy czasem w parze z tym Jakubem nie przybędzie Martin dela Loko? Bo jeśli tak, to spokoju to ani my, ani nikt w okolicy przez najbliższe lata nie zazna. Chyba że chytrze do karczmy przyklasztornej zwanej piekiełkiem szybko go przemycimy, a wtedy i on, jak i jego trupa cała szybko bez wieści przepadną..

BRAT PO LEWEJ CIĄGLE ZA KADREM

Ich verstehe nicht. Wer ist Martin? Was ist er von Beruf? Ein Kugelschreiber? Eine Krankeschwester oder was?


BRAT, KTÓREGO ZWŁOKI ROZŁOŻYŁY SIĘ PRZEZ JAKIEGOŚ DURNIA CO OBLAŁ GO PIWEM W TRAKCIE POGRZEBU I PRZEZ TO NIE WIDAĆ GO WCALE NA ZDJĘCIU

Ist das eine grosse Nachtmuzik?


BRAT LEŻĄCY

wyraźnie poirytowany
Czy szanowni braciszkowie nie władający polszczyzną mogą szczeznąć na parę chwil? Naprawdę kał mi się w trzewiach na lewą stronę przewraca jak słyszę niemiecki... Przepraszam, ale odzwyczaiłem się jakoś szybko...


BRAT PATRZĄCY NA CIEBIE PO RAZ OSTATNI DWOMA OCZODOŁAMI

Pax! Pax kurde! Lada dzień tu będą. Potrafią sporo, cała w nich nadzieja...


BRUDER DIETER

Meine Katze ist schnell ale myszy nie znają litości

BRAT LEŻĄCY

Ja się jednak jeszcze zdrzemnę...








wtorek, 29 maja 2012

PIEŚŃ O ZAGINIONYM JAKUBIE


Gdzieżeś był polazł łachudro skończona

gdzieżeś o gdzieżes ty jest

robota twa była nieomal skończona

a cię chyba sam porwał był bies



dupsko wziął w troki, osiodłał rumaka

stajennym nie mówiąc chu chu

i smród niepewności zostawił kompanom

jako dżem kasztanowy lub herbatę z mchu



dajem ci tydzień, czyli raptem dni siedem

żebyś zurick zawitał tu znów

beczka piwa cię czeka jako luba zachęta

krowi udziec, słój smalcu i pięć stów



a jeśliś jest porwan albo nieżyw istotnie

jako głaz albo zmurszały pień

o północy daj znaka jako mara piekielna

pokaż się choć jako swój cień



kij nam z cienia wszelakoż, kij nam z widma bladego

ciężko z takim magiczny pokaz dać

tedy wracaj Jakubie coby bawić się stadnie

nim Lokita pójdzie też w piczku mać






















poniedziałek, 28 maja 2012

PIĄTA KOLUMNA. ŻEŃSKA ZNOWU KUTWA...


BABY TRZA. OKRASI WSZYTKO... A jak się nie uda? A jak spitoli wszytko dokumentnie?? TOĆ TO JEDNO ZAKLĘCIE INO. NAWET JAK JEDNO NIE PÓJDZIE, TO RESZTA I TAK ZADZIAŁA. A jak pedzą nam że pierdzimy słodko i że pitu pitu i babami sobie kolorów podkapcanych dodawamy? KIJ IM W OKO I PRZENIE ŁAPY. MAGIA TO MAGIA, SRANIA PO KRZAKACH Z DEFINICYJI NIE UZNAJE. No tak, ale z Korzeniem spowinowacona, kumoterstwem nas obsrajom gębami swemy niewyparzonemi... A WEŹ TO PITOL DURNIU SKOŃCZENY, NA KLATĘ TO BIER, PRZECA NIE DLA POKLASKU TO ROBISZ... Poklask poklaskiem, a mamonę trza kręcić, chleba na styk mamy, ledwo na papier starczyło, nie opłacon nawet, a druk gdzie, a na świńską skórą na grzbiet mamony nawet nie ma, że o koncepcie nie wspomnę... JAK TY MNIE DRAŻNISZ BELFRZE POKĄTNY, JAK TY MI SUCHOTĘ WZMAGASZ PIERDOŁAMI TEMI TO INO W GRZBIET CHALABAŹNĄĆ I W DUPSKO SUCHE BUTEM PIERDYKNĄĆ... no dobrze już, dorze, niech zawyje wszetecznica. niech poryczy sobie i pozawodzi. Lipiec blisko, i Kupały Noc jeszcze bliżej... Swarożyc osądzi...

piątek, 18 maja 2012


Nie dane mi mojego imienia ujawniać. I nie moja rola w całym tym przedsięwzięciu. Niech chwała cała spadnie na czwórkę, niech im zaszczyty i honory przypadną. Martin co w ruch wprawia całą machineryję... Jakub, co zaklina i wymawia zaklęcia co gorsza, Korzeń, co pije i śpiewa w karczmach przydrożnych po kraju całym... I Tomala... Wszyscy wiedzą co on robi najlepiej...
Jam w celi swojej. Pająki naścienne kompanami moimi, szczury i myszy stopy me bose łechcą niemożebnie, wilgoć reumatyzmy i podagry wzmaga, a wiatr w kratach okiennych wyje jak płaczka pogrzebowa przedwcześnie na stypę wproszona... Wiedzcie wszem i wobec, że czwórka uśpiona ledwie, wiedzcie malutcy i panowie, że lada dzień powrócą na kurwie przeogromnej i z księgą tłustą...Biada wam nikczemnicy i przydupasy w poprzek chędożone coście krzyżyk na nich w naprędce sklecony richtig postawili. Wersety szatańskie spadną na was, spadną jak plagi egipskie i muł bagienny... Zaiste wielki dzień nadchodzi.. Resztkami inkaustu gonię, krwi trza utoczyć będzie coby wszytkie persony i czyny upamiętnić. Bój stoczyli chwalebny, sromoty porażki nie zaznali i tylko czekać łomotu do drzwi waszych... I Rzepa wielka jak stąd tamtędy i z powrotem ukaże się oczom waszym. I padniecie na pokręcone wścieklizną kolana wasze przed potęgą zaklęć i czarów czwórki tejże. A mi w tej celi chwała orędownika i proroka rezurekcyji ich dozgonnie przypadnie. Padam na ryj swój Breslauskim browarem szczynami żenionym. Kij wyszynkowi temu co mnie tym uraczył w plecy i odbytnicę na przemian. Jam obowiązek swój wypełnił. Choć na grobowym kamieniu imienia mojego choćby ze szkłem magnifikującym nie uświadczysz...

środa, 2 maja 2012

TRIADONARADA


Zebrali się jak zwykle. Niemal jak zwykle. W trójkę. 'Nie zdążymy' – rozpoczął w charakterystyczny dla siebie, pełen wrodzonego entuzjazmu, sposób, Martin Young. 'Spokojnie, zdążymy' – pośpieszył z odpowiedzią pełną optymizmu,ale totalnie pozbawioną racjonalnego uzasadnienia Tomala.'Halla Madrid' – dodał ni w pi ni w oko Root of Love. 'Księga zaklęć i przekleństw jest gotowa, ale brakuje nam ostatnich inkantacji krzyżackich, skóry ludzkiej na obwolutę i złotych zębów na okucia i klamrę.' - wypuścił sforę wściekłych argumentów specjalista od spraw defetyzmu i depresji. 'To kwestia tygodnia. Von Grass wróci z wyprawy krzyżowej lada dzień, skóry ludzkiej ostatnio wszędzie pod dostatkiem, a jak nie będzie złotych zębów to się okucia od biedy z miedzi zrobi. Byle pergamin od Michała Anioła dotarł zanim księżyc znów pełny ryj swój pokaże. Do nocy świętojańskiej zdążymy. Moja w tym głowa' – zaoponował mistrz kombinacji i manipulacji konwersacyjnej. Korzeń pił sfermentowany i destylowany sok ze szkockiego zboża. Czy czegoś tam innego. Na pewno był sfermentowany bo po kilku kwadransach przyjął pozycję bardziej horyzontalną niż wertykalną. 'Jak nie zdążymy przed nocą świętojańska nici z całego planu. Do jesieni czar uleci i równie dobrze będziemy mogli oczarować wszystkich swoim wdziękiem i powabem, co skończy się tak jak zwykle.' - nie ustawał w swoich wysiłkach nieugięty w apatii Martin. 'Niechybnie trzeba nam posłać dwie pary koni na północ. Ściągnąć od von Grassa ostatnie runy i całość do spisania w końcu wysłać.' - nieśmiało zaproponował Tomala,choć swoje zdanie zaczął od wyrazu 'niechybnie'. 'Jedno wiem na pewno, tylko patrzeć jak Bart Cowberry ustawi nam pierwszy pojedynek. I jak mu wtedy w twarz spojrzymy?' - dopiekł kolejnym odweselającym pytaniem Martin. 'Najwyżej się odwoła'- nie zaskakując nikogo odpowiedział Tomala. Czas ich gonił. A oni nawet nie myśleli o ucieczce. Bo niby dokąd? Na szczęście los, ślepy krawiec naszych kolei, miał już coś w zanadrzu...

piątek, 20 kwietnia 2012

AND THAT'S WHAT THEY SAY!


A long long time ago, yeah, there was a forest. And in the middle of the forest lived some trousers. These were good goddamn trousers. There ain't no trousers like that no more. Man would just put them on and keep on rolling. And that's what Tomala did. He put on his trousers and went on rolling. On and on, on and on... And nobody's seen poor old chap ever since. And nobody's seen his trousers, either. Only the oldest guys here, when the story-time comes, start their weird tales of a shadow popping in and out the town at night,as long as the moon don't shine. Hey, hey, that's what they say.... And they don't say no more about that. Hold on, there's the old Rick, you must remember the sheriff's brother, that's him, that's right... Ask Rick, he knows it ain't no bullshit fairytale for toddlers. He saw Tomala the other day strolling down the Oak Lane, just before dusk. Just him and nobody else. -'Swear I had just a little glass of Jimmy before that. Swear to Holy God. I didn't dare to wave, I didn't dare to say bloody 'Hi'. Was that a ghost, was it the real thing, I don't know. I felt I had better go. Though I wish I'd stayed. Wish I'd bloody said something. Shitting my pants was all I did' – that's what Rick says. Anytime you ask him. It's all the same. And it's always been the same. Since Tomala put on his trousers and went on rolling... If you happen to see him, don't shit your pants. Just say 'hello'. God knows what's gonna happen next...

niedziela, 15 kwietnia 2012

MARTIN LOOTER KING BRUCE LEE YOUNG


Rzecz będzie tym razem o Człowieku-Filarze. Choleryczno-charyzmatyczny wodzirej wśród niebieskoksiężników Wohlaustadt i okolic. Zbyt dobry na czary rodem z piekła, zbyt sadystyczny na anielskie błogosławieństwa. Lat 360. Miałby cztery razy więcej, ale urodzony 29 lutego urodziny chcąc nie chcąc obchodzi co 4 lata. Na jego osiemnastce nie pojawiła się połowa jego klasy ze szkoły elementarnej z tej prostej przyczyny, że najnormalniej w świecie jej nie dożyli.
Postać nietuzinkowa, otoczona aurą tajemniczości i zapachem mielonej kawy. Samozwańczy cesarz
wśród magów niezależnych. Obdarzony cechami typowymi dla przywódcy – szaloną ambicją i posłuchem nawet wśród niesłyszących. Dodatkowo furiat i schizofrenik. Martin Young. Mistrz liry i zaklęć destrukcyjnych. Arcymistrz w zaklinaniu zwierzyny.
W wolnych chwilach przesiaduje w swojej wyposadzkowanej po sam sufit świątyni dumania,gdzie medytując na tronie z kości słoniowej wprawia się w trans przy użyciu liry bądź cytry, po czym lewitując przenosi się do swojej letniej rezydencji, tzw. Altany z Brico.
Postać to w tym eposie bez wątpienia kluczowa. Jedyny poskromiciel Tomali z Wilna,jego przybocznego miksturzysty. O tym ostatnim parę słów więcej przy następnej okazji. O ile Tomala nie zmieni się w słup pieprzu i nie ulotni się jak to ostatnio miewa w zwyczaju...

wtorek, 10 kwietnia 2012

CHWILA KRYPTO-AUTO-REKLAMY (AUTO-KRYPTO-PREZENTACJI)


Otrzymawszy dwie taczki listów od czytelników czuję się zobowiązany do zwięzłej chociażby prezentacji poszczególnych bohaterów. Najwięcej niejasności wiąże się z osobą Jakuba Grassa (vel Ojca Jakuba/ Brata na Gryfie). Pozwolę więc sobie spisać garść słów odnośnie tej jakże kluczowej dla niniejszej opowieści postaci.
Jakub Grass urodził się w Gollobstadt w 123 r. p.n.e. Po raz pierwszy zmarł dwieście lat później, ale zdawszy sobie sprawę z bycia twórcą w gruncie rzeczy nieśmiertelnym, powrócił do świata żywych ponownie. Potem, na wskutek przede wszystkim roztargnienia i rozkojarzenia, przydarzyło mu się jeszcze kilka razy umrzeć, ale zawsze stawał (a raczej zwartwychwstawał) na posterunku i dalej przysparzał mnóstwo radości miłośnikom jego twórczości magicznej.
Can Pot Street, John Rokita Shout to magiczne hasła, słowa-klucze, które wymówione w odpowiedni sposób przywoływały sympatycznego brodacza-czarodzieja.
Pierwsza wzmianka o pobycie Grassa na Dolnym Śląsku datowana jest na 2000 rok (choć malowidła jaskiniowe z okolic Moczydlnicy Klasztornej pokazujące brodatego żużlowca witanego owacyjne przez tłum datowane są na I poł. XIII).
Postać Grassa pojawia się w krótkim wierszu napisanym najprawdopodobniej przez anonimowego twórcę - nie znamy jego imienia i nazwiska więc jego anonimowość jest wielce prawdopodobna. Ta króciutka impresja mówi:WEŹ DAĆB PRZYBYŁ KU UCIESZE K'NASZEJ CIEMNEJ MASIE, TOĆ MYM KONTENT TWYM LICEM BRODYM JAKOBINIE GRASSIE. Szybko zdobył względy lokalnych adeptów magii wszelakiej i już niedługo spisali pierwszą księgę, zawierającą kolekcję zaklęć matrymonialnych zatytułowanych "DZIEWKI POGMATWANE WSZYTKIE" Zaklęcia okazały się niezwykle przydatne i już wkrótce Jakub Grass udał się z powrotem do Gollobstadt celem sporządzania premikstur do następnej części.
Grass uwielbia hibernację. Staje się wtedy niedostępny dla nikogo i nie sposób nawiązać z nim jakiegokolwiek kontaktu.A rozzłoszczony agresją na swoją prywatność bywa niebezpieczny. Wysyłane gołębie pocztowe powracają w formie rosołu lub jako same znaczki pocztowe.
Tak i ostatnio zaginął. A może stoi za tym Fryderyk WejjFrau? CO obudzi Jakuba Grassa?
Już wkrótce garść informacji o nie byle kim, bo samym Martinie Youngu.

niedziela, 8 kwietnia 2012

BORDOWA KOMNATA - THE TRUE STORY



Taśma ocalała cudem. Kilka chwil po ostatnim ujęciu Martin otworzył tajemnicze pudełko a Jakub padł rażonym trzema piorunami jednocześnie. Ocaliła go jego azbestowa broda, która zamortyzowały cały impet elektrycznego uderzenia. Korzeń nie przewodzi prądu tylko wodę, więc nic mu się nie stało. Operator też cały i zdrów. Przepraszamy za jakość. Impuls elektromagnetyczny zniszczył co trzecią klatkę. Monologi wewnętrzne i dialogi telepatyczne zostały zrekonstruowane pismem sznurowym i konwertowane w to coś. Odwagi, wszystko ciągle przed nami!

sobota, 7 kwietnia 2012

FORGIVE US, BLACK EMPEROR...


Zeszli do piwnicy. Ciągle w milczeniu. W powietrzu pachniało pizzą drugiej kategorii i zapachem poprzednich magików odwiedzających to miejsce.
Na krętych i wąskich schodkach trójka z postgermańskiego wehikułu z Wohlaustadt bacznie uważała nie tylko aby nie ugiąć się pod ciężarem taszczonych
gratów, ale przede wszystkim aby nie nadepnąć długiej skórzanej peleryny w jakiej przywitał ich prowadzący cały korowód Fryderyk.
-Wybaczam Wam, ale od tej pory to ja się znam najlepiej i to tylko mnie słuchacie - oznajmił głosem definitywnie nie spodziewającym się żadnego sprzeciwu. Wrażenie potęgowało spojrzenie spod byka i najbardziej metalowy aparat na zębach jaki ktokolwiek nosił. Goście spojrzeli
po sobie i naturalnie nie odezwali się ani słowem.
-Musimy rozpocząć od listu – przypomniał Martin. I zaczął czytać. „Czytanie z Listu Jakuba Grassa do Wołowian. Niech wszystko opóźnione będzie, z angieska delay dajcie gdzie się da.” - tak czytał minut dwadzieścia.
Korzeń Miłości potulnie usiadł na kanapie, Tomala wyciągnął pergamin i inkaust i jął od razu wszystko kronikować a Martin Young udał się z Fryderykiem do Komnaty Gdzie Można z Głośności Och***ć.
Mijały godziny. Komnata była głośna, Korzeń czasem coś mówił, a czasem na szczęście nie, Tomala poszedł napoić konie, po raz kolejny udał się po śmietanę do golenia, i znowu siadł do pergaminów.
A w malutkiej celi, tuż przy Komnacie G M o G O, raz za razem wybuchały zażarte dyskusje. Martin nie był w ciemię bity. Wiedział o jaki rodzaj zaklęć konkretnie mu chodzi i wiedział że Fryderyk musi mieć wszelkie niezbędne mikstury do ich sporządzenia.
Pod wieczór zajrzeli do pobliskiego wyszynku na małe co nieco i znów zaszyli się w lochach. Tuz przed północą rozległ się donośny krzyk. -Mamy to!!
W mgnieniu oka spakowali wszystkie akcesoria, jeszcze szybciej zjedli po kawałku lokalnego przysmaku, Opalenizzy, i pędem ruszyli do siebie. Czas gonił ich coraz bardziej.
W Gollobstadt Ojciec-Jakub wiedział już że teraz wszystko spocznie na jego barkach. Nie wiedział jednak, jak bardzo wędrowna trójka sprzeniewierzyła się jego zaleceniom...

piątek, 6 kwietnia 2012

KORZEŃ I FRYDERYK


Korzeń Miłości zasługuje na chwilę uwagi. Młodzieniec to urodziwy, wigoru pełen, ale i przywar kilku doliczyć by się można. Jako bard objechał już pół świata, i pomimo literackiej apokalipsy jaką popełniał w wieku poprzedszkolnym teraz szło lepiej. Obeznany ze sztuką klecenia słów w bardziej sensowne strumienie miał Korzeń również wszechstronne uzdolnienia okołomagiczne. Co więcej,chętnie służył swoim pobratymcom towarzysząc im w ich własnych eksperymentach. Bez względu na ryzyko jakie się z tym wiązało.
I włąsnie ten pozornie absurdalnie oderwany od głównego wątku wstęp może pozwolić zrozumieć, dlaczego Korzeń udał się też z Tomalą i Youngiem do siedziby Fryderyka.
Przez całą drogę tak czy inaczej drżeli o to, czy ten w ogóle raczy ich wpuścić.A co jeśli wpuści i nie wypuści?
Fryderyk WejjFrau cieszył się złą sławą. Ponoć w jego lochach stworzone zostały całe zastępy metalowych wojowników. Nie znających litości, odzianych w skóry ponabijane rojami śmiercionośnych ćwieków, czarnych z odzienia jak smoła troglodytów.

Ale tylko on mógł okiełznać temperament i lutnię Younga. Tylko on znał runy dzięki którym Young mógł wytrzymać dwie godziny w jednym miejscu bez okaleczania swoich najbliższych. Dotarli bladym świtem. Zbroja Fryderyka mieniła się wszystkimi kolorami niewiadomo czego

czwartek, 5 kwietnia 2012

U MICHAŁA I WACŁAWA


Fryderyk był wściekły. Miotał się w szalonej furii po swojej zatęchłej piwnicy.
-Po tylu latach... JAK MÓGŁ?!?! Miał tu być, obiecał, i znowu zostałem sam, sam z tym całym metalowym złomem...

Tomala był znanym i cenionym wśród magów-kronikarzy medium. Po nocnej naradzie z młodym Youngiem w karmiku dla sikorek postanowił spędzić weekend z Michałem Aniołem w jego niedostępnej twierdzy Sheet-on-my-Feet. Jej niedostępność nie wynikała z walorów fortyfikacyjnych. Jej prawdziwym murem była jej odpychająca brzydota. Zresztą w tej samej okolicy znajduje się też Betonowa Świątynia-Bunkier, Trójkątne Boisko do Siatkówki oraz Asfaltowe Pole Golfowe. Wszystkie obiekty uczęszczane raczej rzadko.
Michał przywitał Tomalę i po wniesieniu wszystkich akcesoriów zamknęli się na dwa długie dni.
-Mamy mało czasu. Jutro przyjeżdża Korzeń. Może przeszkadzać - ponaglał Michał. - Tak, a Ojciec Jakub listę zadań dał długą. Szkopuł jednak tkwił nie tyle w jej długości , co w zawiłym języku jakiego Ojciec Użył przy jej spisaniu. "Niech poleje się pośniegowa breja" znaczyć miało na przykład "Dolejcie więcej miodu zaprawionego świeżymi kasztanami"
I tak minął dzień pierwszy w grodzie św. Wacława.

wtorek, 3 kwietnia 2012

SCENA Z NACZYNIAMI

Po środku sali przechadzał się Michał-Anioł. Pomimo słusznej postury zasłużenie nabytej przez 20 lat ćwiczeń w Tybecie, stąpał po sosnowych deskach prawie ich nie dotykając. Ledwie muskał je opuszkami palców u nóg lewitując bardziej w gąszczu swojej aparatury. - Wszyscy są? - wybuchł nagle ferią dwuwyrazowego zdania (następne miało paść pod koniec dnia). -Według moich wstępnych obliczeń tak. - popisał się wrodzonym talentem matematycznym Korzeń Miłości drapiąc się jedną ręką po swojej podejrzanie jak na wiek długiej brodzie, a drugą manipulując przy swoich magicznych naczyniach. I zaczęli. Jakub z Bydgoszczy, mag-wróżbita, podejrzliwie zerkał na gusła odprawiane przez swoich kompanów. Martin Young, ostatni żyjący bandyta z Sherwood, zabawiał coraz bardziej znużonych kompanów strzelając z łuku w nawiedzającego ich co chwila upiora Pana Sławka. Tylko Tomala pojawiał się i znikał. Znikał niespodziewanie i pojawiał się.Spodziewanie. I tak minął im pierwszy dzień. Otuleni ciepłymi kurtynami udali się na spacer po pobliskim post-germańskim parkocmentarzu.Zasnęli snem człowieka uczciwego. Dnia następnego. -Dziś naczynia zostaną napełnione - zawyrokował Michał-Anioł. I tak też się stało.A pod wieczór rozstali się. Jak się później miało okazać, na ledwie tydzień. Martin Young miał mnóstwo planów. Michał Anioł tylko te słuszne. Ojciec Jakub podobnie. Tomala nie, a Korzeń Miłości owszem. Tymczasem dwie godziny drogi stamtąd, przynajmniej jednym z gorszych niemieckich pojazdów, w swojej metalowej twierdzy cierpliwie czekał na Tomalę ponury władca miedzi, brązu, żelaza i cyny. Fryderyk WejFrau... Tomala jednak miał plan...

sobota, 31 marca 2012

PRZEB(R)UDZENIE

Budzik zadzwonił nieco spóźniony. -Nigdzie nie idę - zaziewał Tomala. -Ja owszem, ale tylko na 3 razy. Maksymalnie na dwa! - podbił nieco stawkę optymizmu nieślubny syn Neila Younga. -Ale przecież oni tam na nas czekają! Nie możemy ich zawieźć - Z wrodzoną gracją i pogardą dla ortografii dodał Korzeń Miłości. Nastała niezbyt sympatyczna cisza. Sytuację uratował po trzech tygodniach telefon. A konkretnie osoba znajdująca się po drugiej stronie kabla. -Już czas. Dwa wyrazy, ale jakie pojemne! Następnego dnia skromna reprezentacja odebrała na stacji PKP Ojca-Producenta i Brata-Na-Gryfie. W jednej osobie. - Witaj. I wybacz skromne warunki - wyseplenił osiwiały i szczerbaty już Tomala. - Wstań z kolan. Została do spełnienia ostatnia misja. W termosie mam plan. Wsiadajmy. W Komnacie Purpurowych Kurtyn czekali na nich już wszyscy...