piątek, 20 kwietnia 2012

AND THAT'S WHAT THEY SAY!


A long long time ago, yeah, there was a forest. And in the middle of the forest lived some trousers. These were good goddamn trousers. There ain't no trousers like that no more. Man would just put them on and keep on rolling. And that's what Tomala did. He put on his trousers and went on rolling. On and on, on and on... And nobody's seen poor old chap ever since. And nobody's seen his trousers, either. Only the oldest guys here, when the story-time comes, start their weird tales of a shadow popping in and out the town at night,as long as the moon don't shine. Hey, hey, that's what they say.... And they don't say no more about that. Hold on, there's the old Rick, you must remember the sheriff's brother, that's him, that's right... Ask Rick, he knows it ain't no bullshit fairytale for toddlers. He saw Tomala the other day strolling down the Oak Lane, just before dusk. Just him and nobody else. -'Swear I had just a little glass of Jimmy before that. Swear to Holy God. I didn't dare to wave, I didn't dare to say bloody 'Hi'. Was that a ghost, was it the real thing, I don't know. I felt I had better go. Though I wish I'd stayed. Wish I'd bloody said something. Shitting my pants was all I did' – that's what Rick says. Anytime you ask him. It's all the same. And it's always been the same. Since Tomala put on his trousers and went on rolling... If you happen to see him, don't shit your pants. Just say 'hello'. God knows what's gonna happen next...

niedziela, 15 kwietnia 2012

MARTIN LOOTER KING BRUCE LEE YOUNG


Rzecz będzie tym razem o Człowieku-Filarze. Choleryczno-charyzmatyczny wodzirej wśród niebieskoksiężników Wohlaustadt i okolic. Zbyt dobry na czary rodem z piekła, zbyt sadystyczny na anielskie błogosławieństwa. Lat 360. Miałby cztery razy więcej, ale urodzony 29 lutego urodziny chcąc nie chcąc obchodzi co 4 lata. Na jego osiemnastce nie pojawiła się połowa jego klasy ze szkoły elementarnej z tej prostej przyczyny, że najnormalniej w świecie jej nie dożyli.
Postać nietuzinkowa, otoczona aurą tajemniczości i zapachem mielonej kawy. Samozwańczy cesarz
wśród magów niezależnych. Obdarzony cechami typowymi dla przywódcy – szaloną ambicją i posłuchem nawet wśród niesłyszących. Dodatkowo furiat i schizofrenik. Martin Young. Mistrz liry i zaklęć destrukcyjnych. Arcymistrz w zaklinaniu zwierzyny.
W wolnych chwilach przesiaduje w swojej wyposadzkowanej po sam sufit świątyni dumania,gdzie medytując na tronie z kości słoniowej wprawia się w trans przy użyciu liry bądź cytry, po czym lewitując przenosi się do swojej letniej rezydencji, tzw. Altany z Brico.
Postać to w tym eposie bez wątpienia kluczowa. Jedyny poskromiciel Tomali z Wilna,jego przybocznego miksturzysty. O tym ostatnim parę słów więcej przy następnej okazji. O ile Tomala nie zmieni się w słup pieprzu i nie ulotni się jak to ostatnio miewa w zwyczaju...

wtorek, 10 kwietnia 2012

CHWILA KRYPTO-AUTO-REKLAMY (AUTO-KRYPTO-PREZENTACJI)


Otrzymawszy dwie taczki listów od czytelników czuję się zobowiązany do zwięzłej chociażby prezentacji poszczególnych bohaterów. Najwięcej niejasności wiąże się z osobą Jakuba Grassa (vel Ojca Jakuba/ Brata na Gryfie). Pozwolę więc sobie spisać garść słów odnośnie tej jakże kluczowej dla niniejszej opowieści postaci.
Jakub Grass urodził się w Gollobstadt w 123 r. p.n.e. Po raz pierwszy zmarł dwieście lat później, ale zdawszy sobie sprawę z bycia twórcą w gruncie rzeczy nieśmiertelnym, powrócił do świata żywych ponownie. Potem, na wskutek przede wszystkim roztargnienia i rozkojarzenia, przydarzyło mu się jeszcze kilka razy umrzeć, ale zawsze stawał (a raczej zwartwychwstawał) na posterunku i dalej przysparzał mnóstwo radości miłośnikom jego twórczości magicznej.
Can Pot Street, John Rokita Shout to magiczne hasła, słowa-klucze, które wymówione w odpowiedni sposób przywoływały sympatycznego brodacza-czarodzieja.
Pierwsza wzmianka o pobycie Grassa na Dolnym Śląsku datowana jest na 2000 rok (choć malowidła jaskiniowe z okolic Moczydlnicy Klasztornej pokazujące brodatego żużlowca witanego owacyjne przez tłum datowane są na I poł. XIII).
Postać Grassa pojawia się w krótkim wierszu napisanym najprawdopodobniej przez anonimowego twórcę - nie znamy jego imienia i nazwiska więc jego anonimowość jest wielce prawdopodobna. Ta króciutka impresja mówi:WEŹ DAĆB PRZYBYŁ KU UCIESZE K'NASZEJ CIEMNEJ MASIE, TOĆ MYM KONTENT TWYM LICEM BRODYM JAKOBINIE GRASSIE. Szybko zdobył względy lokalnych adeptów magii wszelakiej i już niedługo spisali pierwszą księgę, zawierającą kolekcję zaklęć matrymonialnych zatytułowanych "DZIEWKI POGMATWANE WSZYTKIE" Zaklęcia okazały się niezwykle przydatne i już wkrótce Jakub Grass udał się z powrotem do Gollobstadt celem sporządzania premikstur do następnej części.
Grass uwielbia hibernację. Staje się wtedy niedostępny dla nikogo i nie sposób nawiązać z nim jakiegokolwiek kontaktu.A rozzłoszczony agresją na swoją prywatność bywa niebezpieczny. Wysyłane gołębie pocztowe powracają w formie rosołu lub jako same znaczki pocztowe.
Tak i ostatnio zaginął. A może stoi za tym Fryderyk WejjFrau? CO obudzi Jakuba Grassa?
Już wkrótce garść informacji o nie byle kim, bo samym Martinie Youngu.

niedziela, 8 kwietnia 2012

BORDOWA KOMNATA - THE TRUE STORY



Taśma ocalała cudem. Kilka chwil po ostatnim ujęciu Martin otworzył tajemnicze pudełko a Jakub padł rażonym trzema piorunami jednocześnie. Ocaliła go jego azbestowa broda, która zamortyzowały cały impet elektrycznego uderzenia. Korzeń nie przewodzi prądu tylko wodę, więc nic mu się nie stało. Operator też cały i zdrów. Przepraszamy za jakość. Impuls elektromagnetyczny zniszczył co trzecią klatkę. Monologi wewnętrzne i dialogi telepatyczne zostały zrekonstruowane pismem sznurowym i konwertowane w to coś. Odwagi, wszystko ciągle przed nami!

sobota, 7 kwietnia 2012

FORGIVE US, BLACK EMPEROR...


Zeszli do piwnicy. Ciągle w milczeniu. W powietrzu pachniało pizzą drugiej kategorii i zapachem poprzednich magików odwiedzających to miejsce.
Na krętych i wąskich schodkach trójka z postgermańskiego wehikułu z Wohlaustadt bacznie uważała nie tylko aby nie ugiąć się pod ciężarem taszczonych
gratów, ale przede wszystkim aby nie nadepnąć długiej skórzanej peleryny w jakiej przywitał ich prowadzący cały korowód Fryderyk.
-Wybaczam Wam, ale od tej pory to ja się znam najlepiej i to tylko mnie słuchacie - oznajmił głosem definitywnie nie spodziewającym się żadnego sprzeciwu. Wrażenie potęgowało spojrzenie spod byka i najbardziej metalowy aparat na zębach jaki ktokolwiek nosił. Goście spojrzeli
po sobie i naturalnie nie odezwali się ani słowem.
-Musimy rozpocząć od listu – przypomniał Martin. I zaczął czytać. „Czytanie z Listu Jakuba Grassa do Wołowian. Niech wszystko opóźnione będzie, z angieska delay dajcie gdzie się da.” - tak czytał minut dwadzieścia.
Korzeń Miłości potulnie usiadł na kanapie, Tomala wyciągnął pergamin i inkaust i jął od razu wszystko kronikować a Martin Young udał się z Fryderykiem do Komnaty Gdzie Można z Głośności Och***ć.
Mijały godziny. Komnata była głośna, Korzeń czasem coś mówił, a czasem na szczęście nie, Tomala poszedł napoić konie, po raz kolejny udał się po śmietanę do golenia, i znowu siadł do pergaminów.
A w malutkiej celi, tuż przy Komnacie G M o G O, raz za razem wybuchały zażarte dyskusje. Martin nie był w ciemię bity. Wiedział o jaki rodzaj zaklęć konkretnie mu chodzi i wiedział że Fryderyk musi mieć wszelkie niezbędne mikstury do ich sporządzenia.
Pod wieczór zajrzeli do pobliskiego wyszynku na małe co nieco i znów zaszyli się w lochach. Tuz przed północą rozległ się donośny krzyk. -Mamy to!!
W mgnieniu oka spakowali wszystkie akcesoria, jeszcze szybciej zjedli po kawałku lokalnego przysmaku, Opalenizzy, i pędem ruszyli do siebie. Czas gonił ich coraz bardziej.
W Gollobstadt Ojciec-Jakub wiedział już że teraz wszystko spocznie na jego barkach. Nie wiedział jednak, jak bardzo wędrowna trójka sprzeniewierzyła się jego zaleceniom...

piątek, 6 kwietnia 2012

KORZEŃ I FRYDERYK


Korzeń Miłości zasługuje na chwilę uwagi. Młodzieniec to urodziwy, wigoru pełen, ale i przywar kilku doliczyć by się można. Jako bard objechał już pół świata, i pomimo literackiej apokalipsy jaką popełniał w wieku poprzedszkolnym teraz szło lepiej. Obeznany ze sztuką klecenia słów w bardziej sensowne strumienie miał Korzeń również wszechstronne uzdolnienia okołomagiczne. Co więcej,chętnie służył swoim pobratymcom towarzysząc im w ich własnych eksperymentach. Bez względu na ryzyko jakie się z tym wiązało.
I włąsnie ten pozornie absurdalnie oderwany od głównego wątku wstęp może pozwolić zrozumieć, dlaczego Korzeń udał się też z Tomalą i Youngiem do siedziby Fryderyka.
Przez całą drogę tak czy inaczej drżeli o to, czy ten w ogóle raczy ich wpuścić.A co jeśli wpuści i nie wypuści?
Fryderyk WejjFrau cieszył się złą sławą. Ponoć w jego lochach stworzone zostały całe zastępy metalowych wojowników. Nie znających litości, odzianych w skóry ponabijane rojami śmiercionośnych ćwieków, czarnych z odzienia jak smoła troglodytów.

Ale tylko on mógł okiełznać temperament i lutnię Younga. Tylko on znał runy dzięki którym Young mógł wytrzymać dwie godziny w jednym miejscu bez okaleczania swoich najbliższych. Dotarli bladym świtem. Zbroja Fryderyka mieniła się wszystkimi kolorami niewiadomo czego

czwartek, 5 kwietnia 2012

U MICHAŁA I WACŁAWA


Fryderyk był wściekły. Miotał się w szalonej furii po swojej zatęchłej piwnicy.
-Po tylu latach... JAK MÓGŁ?!?! Miał tu być, obiecał, i znowu zostałem sam, sam z tym całym metalowym złomem...

Tomala był znanym i cenionym wśród magów-kronikarzy medium. Po nocnej naradzie z młodym Youngiem w karmiku dla sikorek postanowił spędzić weekend z Michałem Aniołem w jego niedostępnej twierdzy Sheet-on-my-Feet. Jej niedostępność nie wynikała z walorów fortyfikacyjnych. Jej prawdziwym murem była jej odpychająca brzydota. Zresztą w tej samej okolicy znajduje się też Betonowa Świątynia-Bunkier, Trójkątne Boisko do Siatkówki oraz Asfaltowe Pole Golfowe. Wszystkie obiekty uczęszczane raczej rzadko.
Michał przywitał Tomalę i po wniesieniu wszystkich akcesoriów zamknęli się na dwa długie dni.
-Mamy mało czasu. Jutro przyjeżdża Korzeń. Może przeszkadzać - ponaglał Michał. - Tak, a Ojciec Jakub listę zadań dał długą. Szkopuł jednak tkwił nie tyle w jej długości , co w zawiłym języku jakiego Ojciec Użył przy jej spisaniu. "Niech poleje się pośniegowa breja" znaczyć miało na przykład "Dolejcie więcej miodu zaprawionego świeżymi kasztanami"
I tak minął dzień pierwszy w grodzie św. Wacława.

wtorek, 3 kwietnia 2012

SCENA Z NACZYNIAMI

Po środku sali przechadzał się Michał-Anioł. Pomimo słusznej postury zasłużenie nabytej przez 20 lat ćwiczeń w Tybecie, stąpał po sosnowych deskach prawie ich nie dotykając. Ledwie muskał je opuszkami palców u nóg lewitując bardziej w gąszczu swojej aparatury. - Wszyscy są? - wybuchł nagle ferią dwuwyrazowego zdania (następne miało paść pod koniec dnia). -Według moich wstępnych obliczeń tak. - popisał się wrodzonym talentem matematycznym Korzeń Miłości drapiąc się jedną ręką po swojej podejrzanie jak na wiek długiej brodzie, a drugą manipulując przy swoich magicznych naczyniach. I zaczęli. Jakub z Bydgoszczy, mag-wróżbita, podejrzliwie zerkał na gusła odprawiane przez swoich kompanów. Martin Young, ostatni żyjący bandyta z Sherwood, zabawiał coraz bardziej znużonych kompanów strzelając z łuku w nawiedzającego ich co chwila upiora Pana Sławka. Tylko Tomala pojawiał się i znikał. Znikał niespodziewanie i pojawiał się.Spodziewanie. I tak minął im pierwszy dzień. Otuleni ciepłymi kurtynami udali się na spacer po pobliskim post-germańskim parkocmentarzu.Zasnęli snem człowieka uczciwego. Dnia następnego. -Dziś naczynia zostaną napełnione - zawyrokował Michał-Anioł. I tak też się stało.A pod wieczór rozstali się. Jak się później miało okazać, na ledwie tydzień. Martin Young miał mnóstwo planów. Michał Anioł tylko te słuszne. Ojciec Jakub podobnie. Tomala nie, a Korzeń Miłości owszem. Tymczasem dwie godziny drogi stamtąd, przynajmniej jednym z gorszych niemieckich pojazdów, w swojej metalowej twierdzy cierpliwie czekał na Tomalę ponury władca miedzi, brązu, żelaza i cyny. Fryderyk WejFrau... Tomala jednak miał plan...