wtorek, 2 października 2012

Jurassic Farm


Dokładnie nie wiemy skąd się wzięły. Problem z krokodylami po raz pierwszy pojawił się jeszcze wiosną. Poprzegryzane pałki, dziwne ślady na blachach i charakterystyczny gadzi swąd w kanciapie początkowo przez członków zespołu były raczej ignorowane. Jednak po jakimś czasie sprawę zaczęto traktować śmiertelnie poważne. Zaczęło się od przerwanej próby, pewnego czwartkowego wieczoru. Przez zmiażdżone, najprawdopodobniej ogonem, do salki wpełzł biały, czterometrowy krokodyl. Wygodnie rozłożył się na kanapie i.. zasnął. Oczywiście ciężko się gra w obecności naturalnej maszyny do zabijania. Po awaryjnym wydostaniu się z kanciapy przez ścianę i szyby wentylacyjne, chłopcy musieli jednak wrócić, aby chociaż lokal zamknąć, o wypłoszeniu predatora nie pomyślał nawet słynący z głupich pomysłów Tomala.
Kiedy jakimś cudem zdobyli się na ponowne zejście do piwnicy przypomnieli sobie, że przecież drzwi zostały zmiażdżone przez Pana Krokodyla i nijak da się je zamknąć. W mgnieniu oka wrócili więc na uprzedni zajęte pozycje (dach sąsiedniego domu) i rozpoczęli naradę. Początkowo brano pod uwagę zamurowanie gada. To jednak wiązałoby się z ponownym zejściem na dół. Opcja została automatycznie anulowana. Potem pojawił się fatalny pomysł wywołania gada przy pomocy dźwięków. O ile powszechnie wiadomo, że psa wołamy gwizdaniem, kota poprzez tzw. 'kici-kici' a kury przez 'cip-cip-cip', o tyle nikt nie miał zielonego pojęcia, jaki dźwięk przywołuje krokodyle. 'Klap-klap-klap' nie zadziałało. Na 'chrup-chrup-chrup' biały dziwoląg również nie zareagował. Wtedy Brzezi donośnym głosem zawołał 'Kro-kro-kro!Kro-kro-kro!!'. I zaczęło się. Początkowo cała okolica zamarła. Ustał śpiew ptaków. Zamilkło szczekanie okolicznych psów. Grobowa cisza żywcem przeniesiona z pobliskiego cmentarza i dwóch znajdujących się w okolicy kostnic. Po kilku minutach dźwiękowej próżni pojawiły się. Jeden wysunął się ze studzienki kanalizacyjnej. Drugi, ku śmiertelnemu przerażeniu kwartetu, wyszedł z komina znajdującego się tuż za nimi i dołączył do bywalca wołowskiego systemu ściekowego. Kolejne trzy przytuptały ze złowieszczym uśmiechem na swoich post-jurajskich mordach z pobliskiego parku. Po kilku chwilach cała ulica usłana była cielskami prawie śnieżnobiałych krokodyli. Kuba milczał. Delikatnie tylko głaskał się po brodzie, co znamionowało niezwykle intensywny proces myślenia. Lokis próbował go naśladować, ale miał krótszą brodę. Brzezi miał najdłuższą brodę, ale nie sięgał do niej dłońmi. Tomala dwa dni wcześniej zgolił brodę. Wszystko wskazywało na to, że znów będzie niezwykle ciężko ruszyć z koncertami. Czy krokodyle odchodzą na zimę do ciepłych krajów? - nieśmiało zapytał Brzezi. Tak, ale w tym roku ma być ciepła zima. Mogą zostać... zawyrokował Kuba. Jego broda została już całkowicie ugłaskana. A gady jak stały, tak stały. Tylko od czasu do czasu klapnęły szczęką. Bezduszne ślipia wlepione były w cztery ludzkie istotki kurczowo trzymające się anteny satelitarnej, komina i rynny. Zespół trwał, ale jego morale spadało niczym meteoryt tunguski... (cdn)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz