sobota, 30 czerwca 2012

SPEEDWAYOWE KORZENIE ZESPOŁU! REWELACYJNE ODKRYCIE DZIENNIKA "GŁOS ŻUŻLOWCA"


Medialny szał wokół zespołu trwa. O najnowszym krążku piszą i mówią już chyba wszyscy. O tym jak duże zainteresowanie towarzyszy ostatniemu albumowi niech świadczy zaangażowanie dziennikarzy wszystkich, ale to naprawdę wszystkich, periodyków. Wspaniałym przykładem jest artykuł w piątkowym "Głosie Żużlowca" na temat przemilczanych do tej pory początków wołowsko-bydgoskiej formacji. Pozwolimy sobie przytoczyć obszerny fragment tego tekstu, autorstwa Marzeny Defekt-Kowalskiej: Co prawda na co dzień nie zajmuję się tematyką muzyczną, jednak po ostatnim koncercie zespołu Turnip Farm na Stadionie Olimpijskim przyznaję, że wrażenie jakie wywarli na mnie muzycy było na tyle duże, że postanowiłam poszperać co nieco na ich temat. I ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu, dotarłam do informacji, jakoby w latach 1966-1968 dwaj członkowie zespołu, Tomasz Sztrekier i Marcin Lokś, byli zawodnikami Sparty Wrocław! (na zdjęciu) Koleje ich losu skrzyżowały się w lesie, gdzie rodzice Tomka zbierali chrust, a rodzice Marcina ten chrust sadzili. Chłopcy szybko się ze sobą zaprzyjaźnili i już wkrótce okazało się, że obaj dzielą zamiłowanie do żużla. W domach nie przelewało się, więc chłopcy trzy razy w tygodniu jeździli na treningi dla małych żużlistów rowerami! Paradoksalnie mieli dzięki temu sporą przewagę nad swoimi wrocławskimi rówieśnikami, ponieważ po 45 kilometrowym rozpędzie wjeżdżali na tor z prędkością około 140 kilometrów na godzinę i pokazowo jadąc parą wygrywali dwa biegi od razu, za każdym razem dublując dwukrotnie swoich rywali. Niestety, kiedy nadszedł czas przesiąść się na klasyczne motocykle żużlowe, Marcin i Tomek, zbyt często zaglądali do baków wypełnionych alkoholem metylowym. Nie widząc ani toru, anu nawet stadionu jako takiego, zmuszeni byli do przedwczesnego zakończenia jakże wspaniale zapowiadającej się kariery. Fatalny wypadek, kiedy zaraz po starcie zderzyli się czołowo ze stojącą przy parkingu polewaczką, był na tyle wystarczającym ostrzeżeniem, że chłopcy dali sobie spokój z żużlem. Może to i dobrze,że zamienili motocykle na gitary, bo płyta "The Children of Gollob" przejdzie z pewnością do historii muzyki żużlowej. Szybkie utwory i brzmienie momentami niemal identyczne do warkotu silnika Jawy na bank przysporzą zespołowi wielu nowych fanów. Starzy fani z pewnością będą zadowoleni z takich utworów jak "The Grand Prix of Your Love" czy "My Motorbike is My Castle". Paniom polecam romantyczny przytulaniec "After the Race is Over" i przyprawiającą o łzy balladę "The Last Race of Andrzej Huszcza in Zielona Góra Where He Is The King". Jak dla mnie, żużlowa płyta roku, a może nawet dekady!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz