niedziela, 23 grudnia 2012

Opowieść Wigilijna. Tyle Postaci Co i Duchów w Oryginale


W kominku buzował ogień. Jego płomienie dodawały rumieńców zamyślonemu jak nigdy licu Jakuba. Otępiałym już nieco wzrokiem wpatrywał się w patroszącego bierkami karpia Tomalę. Widok ten musiał być dla niego niezwykle zajmujący, bo trwał tak znieruchomiały przynajmniej od kilku dobrych godzin. Wszystkiemu przyglądał się z szafy przez dziurkę od klucza Brzezi, który w tym roku obiecał sobie, że choćby niebo zwaliło się mu na głowę, to musi przyłapać św. Mikołaja w momencie deponowania prezentów pod choinką. Loko zamontowawszy do swoich Relaksów paletki badmintonowe poszurał biegać po śnieżnych zaspach. Dochodziła trzecia. Kuba oderwał wzrok od dantejskiej sceny, do której tenże był przyklejony i przekierował go poprzez zaparowane szyby na niebo, aby nie daj Bóg nie przegapić pierwszej gwiazdy. Nieco zirytowała go kolejna północnokoreańska próba umieszczenia satelity na orbicie okołoziemskiej. Przeklął siarczyście gdy obiekt po raz kolejny wpadł w korkociąg i staranował zaprzęg ciągnięty przez renifery, który nie wiadomo skąd wziął się w górnej warstwie stratosfery. Nieświadom tego faktu Brzezi wciąż beznamiętnie obserwował bożonarodzeniowe drzewko łudząc się tragicznie, że w końcu pozna jegomościa dorocznie obdarowującego go długogrającymi krążkami z arcydziełami węgierskiej muzyki rockowej z lat siedemdziesiątych zeszłego stulecia.
Bezruch jaki zapanował w zespołowej posiadłości przerwał Tomala, który po skomplikowanej operacji na otwartym karpiu w końcu przygotował obiecane sushi. Zamaszystym ruchem postawił na stole tacę z koreczkami z karpia, karpich łusek i pęcherzyków pławnych tejże ryby. Kuba jednak łypnął tylko leniwie w stronę stołu, Brzezi przechylił szafę balansując zebranymi w niej mumiami moli, aby nie stracić z pola widzenia choinki, a Loko nie zrobił nic, ponieważ wciąż zajęty był zostawianiem śladów paletek na grudniowym śniegu.
Słońce schowało się już za nieboskłonem. Cała okolica zamarła w wigilijnym napięciu oczekiwania na pierwszą gwiazdkę, pierwsze uszko w barszczu, pierwsze prezenty i pierwsze związane z nimi rozczarowania. Nie zniechęcony panującym dookoła niego marazmem Tomala starannie ustawił krzesełka wokół dębowego stołu. W tym momencie Brzezi zaczął żałować, że szafy nie są wyposażone w trójwymiarowe wizjery umożliwiające perspektywiczne podglądanie rzeczywistości z ich wnętrza. W naprędce sklecił ze szkiełek swoich doświadczonych okularów coś na kształt prymitywnej lunety. Niestety, wszystko co ujrzał to kulturę żywych bakterii w pozostawionym na półce w kuchni jogurcie i olbrzymi, dwustumetrowy świerk stojący obok buchającego gigantycznymi jęzorami ognia wulkan. Na pierwszym planie mignęła mu jedynie malutka ubrana na czerwono postać taszcząca winylowe krążki z napisem (tego już nie dojrzał) Feszvelos Magyar Rock Kopcoloszung. Kiedy starał się ten napis odczytać, cały widok zasłonił wielki, pokryty kilkudniowym zarostem gigant stąpający na olbrzymich rakietach badmintonowych. Zemdlał. Loko zdziwił się nieco słysząc dziwny łomot w szafie i dopiero widząc kiwającego z politowaniem głową Kubę przypomniał sobie o szafowym szpiegu.
***
Chłopcy połamali się opłatkiem. Nie chcieli przeszkadzać Piotrusiowi więc wsunęli mu tylko malutki kawałeczek przez dziurkę od klucza. Zdziwili się nieco tym, że nawet w momencie kiedy porównywali swoje skarpetki Brzezi nie wyszedł (tak jakby łudził się tym, że Mikołaj mógłby przyjść drugi raz), ale cóż... Młodość ma swoje prawa i musi się wyszumieć. A że robi to siedząc w szafie, to widocznie taki znak czasów. Wesołych Świąt!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz